Fałszywi ojcowie
PiS wróci, tak jak wrócił Trump - uważa prof. Marcin Matczak. Być może liberalna demokracja stoi przed ostatnią szansą, by dostrzec własne błędy, wyciągnąć wnioski i zaproponować coś bardziej atrakcyjnego, niż oferują wszyscy Jokerowie Zachodu. Wybory prezydenckie będą polskim sprawdzianem globalnego trendu.

Amerykański aktor Mel Gibson, stronnik i współpracownik Donalda Trumpa, powiedział o prezydencie USA, że jest jak ojciec, który wreszcie przyszedł i zdjął pasa. Oczywiście po to, by naprawić rozchwiany i zepsuty świat, w którym znów zaistnieje podważony wcześniej podział na kobiety i mężczyzn. Podobne skojarzenie miał prof. Marcin Matczak, który uważa, że PiS wróci, tak jak wrócił Trump.
Rozsądek, czyli widzimisię
Znanemu prawnikowi wprawdzie w Trumpie nic się nie podoba, ale zwraca uwagę na "ojcowski" charakter jego polityki, która ma być odpowiedzią na kryzys wartości i reguł, jakiego doświadcza ludzkość. Oto pojawił się ojciec i zrobi porządek, choć - to podkreślają krytycy prezydenta USA - finalnie konsekwencje mogą być opłakane, bo porządek oparty na sile nie jest w stanie się zakorzenić.
Może to jest jakaś odpowiedź, jednak jeśli już, to Trump nie jest ojcem sprawiedliwym, który chce przywrócić symboliczne reguły gry oraz prawo wywiedzione z doświadczeń pokoleń, historii i tradycji. Jego nie interesuje powrót do uniwersalnego porządku, lecz narzucenie własnego. On sam pragnie być prawem i źródłem prawa opartego na fundamencie "zdrowego rozsądku", który coraz częściej przybiera postać zwykłego widzimisię.
W tym sensie byłby to ojciec perwersyjny, który sam daje sobie prawo do romansowania z aktorką porno i do opłacania jej milczenia, ale od swoich "poddanych" wymaga, by przyjęli za własną tradycyjną moralność chrześcijańską. Takiego ojca - który najpierw budzi strach i fascynację, a potem politowanie - czeka los potępieńca. Taka może być następna faza tej społeczno-politycznej rewolucji.
Triumf niedojrzałości
Przypomniała mi się w tym kontekście genialnie odegrana przez Wojciecha Pokorę postać inżyniera Gajnego z serialu "Czterdziestolatek", w którym Jerzy Gruza i Krzysztof Teodor Toeplitz portretowali obyczaje i mentalność epoki Edwarda Gierka, ale po części także ogólnoludzki nastrój "starych czasów", do których teraz za sprawą Trumpa mamy podobno wracać. W jednym z "wykładów" dla Magdy Karwowskiej, której był filmowym szefem, Gajny pomstował, że ludzkość zafascynowana jest "kulturą chłopców".
Chodziło o prymat niedojrzałości, z której nie da się intelektualnie wyrosnąć, dlatego preferuje się proste rozumowanie w rozwiązywaniu trudnych problemów. Podobieństwa kłują w oczy. Czyż bowiem wyrazem najgłębszej niedojrzałości nie jest fakt, że w debacie publicznej z najwyższą powagą roztrząsa się pytania o liczbę płci, a więc o sprawę rozstrzygniętą od zarania?
Czyż wyrazem niedojrzałości nie jest niezdolność do prowadzenia debat? Czyż wyrazem niedojrzałości nie jest lekceważenie interesu państwa w "czasach przedwojennych" poprzez kłótnie w politycznej piaskownicy? Czyż wyrazem niedojrzałości nie są łatwe recepty na każde zapotrzebowanie społeczne?
W naszej niedojrzałej, coraz bardziej dziecinnej polityce nie można powiedzieć po prostu, że istnieją dwie płcie oraz zdarzające się zaburzenia tożsamości płciowej, które wynikają z różnych powodów. Ta oczywistość jest odrzucana przez "lewicę", która chce, aby ludzie uwierzyli, że płci jest znacznie więcej i że zaburzenia nie istnieją. A także przez "prawicę", która każde odstępstwo chciałaby leczyć, rugować albo wrzucać do niszczarki.
Zastraszeni "libkowie"
W tak spolaryzowanym świecie o mentalności przedszkolnej stanie w centrum staje się przekleństwem, zwłaszcza że infantylizacja rozciąga się na wszelkie dziedziny. W przypadku ocieplania się klimatu "lewica" wieszczy totalną apokalipsę, a "prawica" zupełnie neguje ten fakt, więc jakakolwiek debata, zwłaszcza naukowa, traci sens, bo kibice słuchają tylko swoich.
Trump i jemu podobni "ojcowie" korzystają z wrażenia, że człowiek ery mediów społecznościowych i sztucznej inteligencji cofnął się do czasów pierwotnych, prymitywnych, przedkopernikańskich, w których wszystko dopiero trzeba nazwać. Oczywiście w wymiarze kulturowym Trump jest symptomem szaleństwa "lewicowej" ideologii woke.
Jest fatalną odpowiedzią na terror poprawności politycznej, ponieważ zastraszeni "libkowie" nie umieli wykrzesać z siebie lepszej, także w sprawach gospodarczych. Zamiast walczyć o resztki "zdrowego rozsądku", sami przestali wierzyć w dwie płcie, zakwestionowali wolność słowa, zaczęli regulować ludzką seksualność i relacje damsko-męskie. A zwłaszcza nie znaleźli odpowiedzi na lęki i potrzeby bytowe większości.
Polska polityka podlega dokładnie tym samym zjawiskom. Lista zbawczych tatusiów powiększa się. Być może wiosenne wybory prezydenckie są ostatnią szansą liberalnej demokracji, by dostrzegła własne błędy, wyciągnęła wnioski i zaproponowała coś bardziej atrakcyjnego, niż oferują obecnie wszyscy Jokerowie Zachodu.
Przemysław Szubartowicz
-----
Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!