Polityczny wiatr sprzyja prawicy, ale Tusk ma jeszcze za sobą siłę państwa
Ogólna konkluzja z pierwszych, jeszcze nieoficjalnych wyników wyborów: prawica odzyskuje wpływy, choć występuje w dwóch, a nawet w trzech postaciach. Donald Tusk odpowiada na to: "Ani kroku w tył". Tylko co to może oznaczać?

W ostatnich sondażach przewaga Rafała Trzaskowskiego nad Karolem Nawrockim to było zwykle 4,6 pkt proc. W widowiskowym sondażu dla tygodnika "Polityka" nawet 10 pkt proc. I nagle w exit pollu ta przewaga topnieje do niecałych dwóch pkt proc.
Sondaże i wstyd Polaków
Czy to kompromitacja sondażowni? Bardziej chyba odzwierciedlenie sytuacji w kraju, gdy prawicowe sympatie stały się totalnie antysystemowe, więc wstyd lub strach się do nich przyznawać. Do pewnego, choć mniejszego stopnia ta zasada obowiązywała nawet podczas rządów PiS, pozbawiając nas wszystkich precyzyjnego narzędzia oglądu sytuacji.

Tym razem nie chodzi już tylko o wstyd kulturowy. O to, że bycie konserwatystą wyklucza z rozmaitych elit i elitek. Teraz ryzyko jest jeszcze bardziej konkretne, skoro Donald Tusk dekorował tę kampanię twittami przedstawiającymi główną partię opozycyjną jako zbiorowisko złoczyńców i złodziei. Ba, wskazywał w internecie prokuraturze kolejne cele ataków. Częścią tej kampanii było i aresztowanie posła PiS Dariusza Mateckiego, i przesłuchanie Barbary Skrzypek.
Trudno mówić o wolnej i równej kampanii, kiedy główna partia opozycyjna została pozbawiona budżetowych środków, a NIK kierowany przez szukającego osobistej zemsty Mariana Banasia przeczesywał Instytut Pamięci Narodowej w poszukiwaniu haków na kandydata Karola Nawrockiego.
Owszem, politycy obecnej koalicji odpowiadali na te zarzuty wypominaniem rozmaitych grzechów PiS-owi, tych z poprzedniej kampanii prezydenckiej w roku 2020, i z ostatniej kampanii parlamentarnej. I prawda, że formacja Jarosława Kaczyńskiego pomagała sobie łokciami, korzystając z budżetowych pieniędzy i z doszczętnie upolitycznionych mediów publicznych.
Ale pomijając już fakt, że obecna TVP w stanie likwidacji jest równie agresywna w prorządowej propagandzie, a hejterskie portale są wspierane przez spółki skarbu państwa, nikt wcześniej nie uruchamiał na taką skalę w grze politycznej prokuratury ani nie odcinał opozycji od wyborczych dotacji.
Każda kolejna ekipa jest bardziej drapieżna, a ta która teraz rządzi, nie ukrywa nawet specjalnie, że obrała drogę zniszczenia drugiej strony. W tej sytuacji wynik Nawrockiego nabiera całkiem innego znaczenia.
Pojawiały się głosy, choćby szefa fundacji IBRiS Marcina Dumy, że ta kampania to pierwszy krok w kierunku rozpadu duopolu. Na razie niewiele na to wskazuje, poza niezłym, także lepszym niż w końcowych sondażach wynikiem Sławomira Mentzena, konsekwentnie pomijanego przez media obu stron, prowadzącego samotną walkę w niesprzyjających warunkach.
Za to koalicyjni rywale Trzaskowskiego wypadli słabiej niż ich formacje w roku 2023, a w przypadku marszałka Sejmu Szymona Hołowni po prostu żałośnie.
Gdzie szukać nowych wyborców?
Gdyby taka tendencja się utrzymała, Tusk musiałby w 2027 roku przegrać i odejść od steru władzy - najpewniej na rzecz koalicji PiS-Konfederacja. Zsumowane wyniki Trzaskowskiego, Biejat i Hołowni to ledwie nieco ponad 39 proc. poparcia. Nawet niezły wynik Adriana Zandberga jest rezultatem jego ataku na rządzącą koalicję.
Na uwagę zwraca też frekwencja. Ona wynosi nieco ponad 66 proc. i jest wyższa od frekwencji w wyborach prezydenckich 2020 roku. Ale zdecydowanie niższa niż frekwencja w ostatnich wyborach parlamentarnych. Wtedy wynosiła 74.38 proc..
Mówiło się o sukcesie mobilizacji antypisowskiego, także najmłodszego elektoratu. Symbolem tego stała się wielka kolejka do lokalu wyborczego we wrocławskim Jagodnem. Możliwe, że teraz część tych zmobilizowanych po prostu nie poszła do urn. Świadczyłoby to o rozczarowaniu dorobkiem rządu Tuska. Już wcześniej można to było zauważyć choćby po malejącym zaufaniu czy dobrych ocenach dla tej ekipy.
Co nie znaczy, że przesądzone są wyniki drugiej tury. Przecież nie wiadomo, jak się przesuną głosy zwolenników przegranych kandydatów. Tyle że Trzaskowski stoi przed ciężkim wyzwaniem. Podczas kampanii dystansował się od liberalno-globalistycznego programu swojej formacji, od unijnego Zielonego Ładu i unijnego paktu imigracyjnego. Szukał, gdzie tylko mógł symboliki patriotycznej, a czasem nawet religijnej. Było to jakby potwierdzenie tezy, że Polacy znów stali się dość konserwatywni.
Teraz okazuje się, że łącznie wyniki Nawrockiego, Mentzena i Brauna, czyli prawicowych kandydatów to nieco ponad 50 proc. Jeśli do tego dodać zwolenników Krzysztofa Stanowskiego i Marka Jakubiaka - nawet jeszcze o dwa pkt proc. więcej.
Gdyby Trzaskowski jeszcze bardziej przechyli się w prawo, może z kolei stracić elektoraty Biejat, Hołowni, a nawet część swoich dotychczasowych zwolenników. A nie jest pewne, czy zdołałby rozbić potencjalny prawicowy kartel.
Oczywiście część wolnościowych wyborców Konfederacji wierzy, że "PiS-PO jedno zło" i nic tego nie zmieni. Z innych pozycji mogą w to wierzyć także wyborcy Brauna. Jednak stawką, tematem tych wyborów było przekonanie, że suwerenność Polski jest zagrożona. W tej sferze, przy wszystkich własnych słabościach, Nawrocki ma jednak mocniejsze karty.
Do pewnego stopnia o losie Trzaskowskiego może decydować elektorat Adriana Zandberga. Tych wyborców, zbuntowanych przeciw oszczędnościom kosztem obywateli, prezydent Warszawy zraził choćby energicznym poparciem dla obniżki składki zdrowotnej dla przedsiębiorców. Czy raz jeszcze mu wybaczą ulegając antyprawicowej mobilizacji, przestrogom przed "faszyzmem" itd.? Ale i tak oni sami nie wystarczą jeszcze do zwycięstwa. Ich znaczna część może pozostać w domu.
Ani kroku w tył!
Obawiam się, że na te skomplikowane dylematy recepta Tuska będzie najprostsza - kampania stricte personalna. Już ogłosił w typowym dla siebie wojennym języku: "Ani kroku w tył!".
W drugiej turze wrócą próby jego zohydzenia, już nie tylko historią kupionej przez Nawrockiego za "opiekę" kawalerki, ale innymi historiami dotyczącymi niejasnych zakamarków jego życia przed wejściem do polityki. Z tego punktu widzenia decyzja PiS, aby postawić właśnie na prezesa IPN, była ryzykowna. Tyle że podjęta w sytuacji braku lepszego kandydata. Ten dowiódł przynajmniej swojej pracowitości i wytrzymałości, także na ataki.
Nie mam natomiast wątpliwości, że ta ostatnia faza brutalnej kampanii będzie prowadzona z pełnym wykorzystaniem zasobów i siły służb państwowych. Czy to nadal będą standardy liberalnej demokracji? Ale to na poziomie całej Unii, nie tylko Polski, podjęto decyzję, że "nie ma wolności dla wrogów wolności".
Wciąż nie jest pewne, czy gdyby Nawrocki jednak wygrał, nie zostanie uruchomiona "trzecia tura". To bliska Trzaskowskiemu fundacja używała prawdopodobnie pieniędzy z zagranicy. Ale propagandziści obozu rządowego upierają się przy wersji rosyjskiego spisku. Czy istnieją instytucjonalne podstawy, aby przekuć fałszywe informacje w decyzję o unieważnieniu wyborów? Zapewne żadne decyzje nie zapadły, ale nie wykluczałbym tego.
Stawka jest potężna - własny prezydent ma umożliwić koalicji ostateczne przejęcie wszystkich publicznych instytucji. Chce to zrobić polityczne środowisko nieuznające Trybunału Konstytucyjnego i podważające status setek sędziów. Jeśli z kolei prezydentem zostanie prawicowy bokser, można się spodziewać zaciekłej wojny o wszystko i w efekcie zablokowania tego procesu, a może próby wywrócenia obecnej koalicji.
Mnie pełna kontrola jednego obozu, a tak naprawdę jednej osoby - Donalda Tuska - wydaje się scenariuszem groźniejszym dla Polski. Zwłaszcza w kontekście naszych relacji z federalizującą się Unią. Wszystkie te wstrząsy trzeba widzieć także w świetle równoległych zagrożeń zewnętrznych. Międzynarodowa koniunktura wyjątkowo nam nie sprzyja.
Jeśli z kolei Trzaskowski zostanie prezydentem, uwikłana w unijne zobowiązania Koalicja Obywatelska zapewne przestanie udawać w takich kwestiach jak napływ migrantów w ramach unijnej relokacji czy polityka klimatyczna podnosząca ceny wszystkiego, przede wszystkim energii (ETS2). To z kolei może kosztować obecny blok rządzący porażkę w roku 2027 - o ile tylko wybory będą wciąż względnie wolne. Czy nowej koalicji, zapewne prawicowej, będzie się wygodnie rządziło przy prezydencie Trzaskowskim? Raczej nie.
Przy okazji może się zdarzyć jeszcze kilka dodatkowych politycznych ruchów jako konsekwencje tego co się stało. I niezwykle podbudowany wynikiem obskurny nacjonalista Braun, i antyliberalny socjaldemokrata Zandberg mają podstawy, aby próbować doszlusować do pierwszej ligi politycznych ugrupowań.
Z kolei Polska 2050 i Nowa Lewica to kandydaci do pójścia w rozsypkę. Jeśli masę upadłościową przejmie po nich Tusk, doraźnie się wzmocni, ale nie jest to punkt wyjścia do utrzymania władzy.
Polityczny wiatr zdaje się więc sprzyjać dziś antyglobalistycznej prawicy w dwóch postaciach. Tyle że naprzeciw takiego wiatru wciąż stoi władza, dysponująca nagą siłą i ewentualnym wsparciem Unii Europejskiej.
Piotr Zaremba