Kto odważny, a kto kręcił? Bilans kampanii prezydenckiej w wersji Piotra Zaremby
Co we mnie w tej kampanii wzbudziło szczególny podziw? A co zniesmaczyło?

Jak w krótkim tekście podsumować kończącą się kampanię prezydencką? Kampanię najdłuższą w dziejach III RP, najbardziej brutalną i nieprzyjemną.
Jej stawkę opisał lapidarnie, w kilku miejscach Jan Rokita. Zwycięstwo Rafała Trzaskowskiego oznacza coś, co nazwano "domknięciem układu". Według Rokity efektem będą rządy jednej osoby - premiera Donalda Tuska. Obóz rządzący przejmie ostatnie niezależące od niego instytucje, przemodeluje, także personalnie wymiar sprawiedliwości i zyska wolną rękę w układaniu relacji Polski z Unią Europejską. Prawdopodobnie w duchu zaangażowania się w plan jej scentralizowania, nazywanego federalizacją.
Gdyby z kolei wygrał Karol Nawrocki, mielibyśmy zapewne klincz. Obóz rządowy nie dokończyłby wszystkich swoich przedsięwzięć - z powodu prezydenckiego weta. Padają głosy, że Nawrocki, człowiek o temperamencie boksera, spróbowałby nawet rozbić obecną koalicję, być może doprowadzając do wcześniejszych wyborów. Nie miałby formalnych uprawnień, ale kto wie?
Niech każdy oceni, co uważa za groźniejsze. Warto jednak o tym pamiętać, zamiast dziwić się, że kandydaci wypowiadają się na tematy pozostające poza prezydenckimi uprawnieniami. To jest po prostu dalszy ciąg totalnego starcia obozów politycznych. Już w tej chwili mamy uwerturę do wyborów parlamentarnych, choć czekają one Polaków za dwa i pół roku. Ja zaś, próbując podsumować ten kolejny "bój ostatni", wskażę na trzy rzeczy (osoby albo zjawiska), które mi w ostatnich miesiącach zaimponowały, i trzy, które mnie zniesmaczyły. Najpierw podziw.
Fenomen Zandberga - za całokształt
Adrian Zandberg, obdarzany kilkuprocentowym poparciem w sondażach, z pewnością nie wejdzie do drugiej tury. Ale po zerwaniu z centrolewicową koalicją rządową, korzysta z tej kampanii, aby popularyzować swoje poglądy, wyraziście socjaldemokratyczne, konfrontacyjne wobec ekonomicznego liberalizmu. Robi to klarownie, dobitnie i z klasą.
Zderza się ze swoją dawną koleżanką z Partii Razem, dziś oficjalną kandydatką Nowej Lewicy, Magdaleną Biejat. Walczą o kurczący się elektorat lewicowy. Spór z Biejat to przykład zderzeniu dwóch podejść do polityki: pójście pod prąd kontra pragmatyczne dłubanie przy poszczególnych projektach. Za to Rafał Trzaskowski otwarcie powiedział Zandbergowi, kiedy ten atakował Koalicję Obywatelską za upartyjnianie wszystkiego ze spółkami publicznymi na czele: "Mogłeś być w rządzie, wybrałeś pozycję recenzenta". Czyli i ty mogłeś się pożywić. Zandberg takie podejście do polityki odrzucił.
Marcin Duma, szef fundacji IBRiS, uważa, że w przyszłości Zandberg mógłby być kandydatem do budowania jakiejś nowej osi politycznej polaryzacji. Tyle że na razie niewiele wskazuje na taką możliwość. Nie ma środków ani ludzi. Z kolei prawicowi komentatorzy i politycy wypominają mu, że przecież głosował za powstaniem rządu Tuska. Sam jest więc sobie winien.
Tyle że w roku 2023 lewica walcząca ze wszystkimi: z prawicą i z liberałami po prostu nie weszłaby do Sejmu. Dominowała przecież polaryzacja: PiS kontra antyPiS. Skądinąd lider Partii Razem był ukąszony logiką antyPiS-u. Stąd na przykład partyjne represje wobec krytycznej od początku wobec rządu Tuska posłanki Pauliny Matysiak.
Ale nawet jeśli potrzeba było czasu, aby doszedł do innej postawy, to i tak musiał czekać, aż ta koalicja się skompromituje. Kluczowym punktem był kształt budżetu, oszczędzający na służbie zdrowia i innych ludzkich potrzebach. Nie mam pojęcia, co się dalej stanie z energią Zandberga. Na razie stał się modny wśród części młodzieży, co bywa niestety inwestycją nietrwałą.

Sławomir Mentzen - za odwagę
To nie jest mój faworyt, mam spory dystans wobec naiwnie wolnościowego, w kilku miejscach opartego na błędnych diagnozach, programu Konfederacji. Choć muszę przyznać, że i tak leczy się ona z libertarianizmu Korwin-Mikkego, na rzecz rozwiązań bardziej racjonalnych.
Mentzen nie jest też moim ulubionym typem polityka. Chociaż trudno mu odmówić pracowitości. Jego wielomiesięczne podróże po kraju, do czasu ignorowane tak przez media sprzyjające rządzącej koalicji, jak i popierające pisowską prawicę, były przedsięwzięciem konsekwentnym, budzącym podziw.
Ale jeśli go naprawdę podziwiam, to za coś innego. Chyba po raz pierwszy w rozmowie z Krzysztofem Stanowskim został spytany o swoje dawne deklaracje na temat zakazu aborcji w przypadku ciąży z gwałtu. Ten pragmatyczny doradca podatkowy, dziecko rynkowego szczęścia, bronił swojego poglądu, pomimo jego niepopularności. Choć mógł się na różne sposoby wykręcać, stosować uniki. Stał się ulubionym celem ataku feministycznej lewicy, ale mógł tym zrazić część młodych zwolenników. Choć spadek z 20 do 10 proc. zaczął się wcześniej i miał chyba bardziej skomplikowane powody.
Żeby było jasne, to nie jest mój pogląd. Ciąża z gwałtu jest takim tabu, że nawet przedwojenny, bardzo konserwatywny kodeks karny dopuszczał w takim przypadku aborcję. Na dokładkę w tej tematyce trzeba szukać coraz bardziej skądinąd nierealnego konsensusu.
Ale Mentzen ma odwagę mieć pogląd oparty wyłącznie na własnej etycznej wrażliwości, bo przecież nie na politycznych zyskach. Ktoś może powiedzieć: to w takim razie nie jest skutecznym politykiem. Ale czasem warto w tym świecie docenić także przyzwoitość.
Karol Nawrocki - za pracę nad sobą
Kiedy go wystawiano jesienią zeszłego roku, chór głosów, także prawicowych, traktował go jako kandydata niepoważnego i nieporadnego. Ja nie miałem aż tak krytycznej oceny, ale bez wątpienia nie był mistrzem politycznej retoryki.
Ale pracował nad sobą, bardzo ciężko i z efektami. Po rozmowie z Krzysztofem Stanowskim uznano, że potrafi być wyluzowany i zręczny, ma poczucie humoru, bywa sympatyczny. W kampanii powtarzał wciąż kilka słownych grepsów, ale tak naprawdę robili tak wszyscy. Wydaje mi się człowiekiem ideowym, wierzącym w to, co mówi. Znaczna część popieranych przez niego wartości są także moimi wartościami.
Ja nadal nie jestem pewien, czy to optymalny kandydat konserwatywnego obozu. Za dużo w jego biografii kłopotliwych zakrętasów, było przecież jasne, że stanie się przedmiotem totalnego prześwietlania. Oczywiście przykładem najbardziej jaskrawym jest owa nieszczęsna gdańska kawalerka. To paradoks, że chłoszcze go za transakcje z dawnym sąsiadem obóz, który ma na swoim koncie złodziejską reprywatyzację - nie tylko, ale przede wszystkim w Warszawie. Można też pytać o kulisy pozyskiwania informacji na ten temat przez liberalne media.
PiS nie bardzo miał inny personalny wybór. Jestem skądinąd bardzo ciekaw, czy po tej politycznej łaźni Nawrocki, jeśli nie zostanie prezydentem, pozostanie w polityce. Jego atutem jest twardy charakter, zdolność uczenia się. Ma też słabości - przypomina lokomotywę pędzącą w jednym kierunku. Zobaczymy.
A teraz sfera niesmaku.
Patriotyzm gospodarczy
To hasło symbol. Symbol czego? Przebierania się w cudze piórka. Na tym gruncie stanął Rafał Trzaskowski, prezydent Warszawy. W stolicy nie widać kompletnie, aby się tą zasadą kierował, korzysta najczęściej z firm zagranicznych. A jednak umieścił ów "patriotyzm" na swoim sztandarze.
Podobną zagadką jest hasło "repolonizacji gospodarki", jakie rzucił, w ramach wspierania kampanii Trzaskowskiego, Donald Tusk. Czy widzimy jakieś przejawy tej repolonizacji, choćby w zapowiedziach? No nie.
Można było mieć potężne wrażenie ucieczki obozu lewicowo-liberalnego od własnej tożsamości. Te deklaracje, że Zielonego Ładu już nie ma, kiedy jego elementy dopiero co polski rząd zaakceptował w tekście traktatu z Francją. Te zapewnienia, że Polska nie będzie stosowała paktu migracyjnego, bo rzekomo Unia jej to obiecała, w następstwie wcześniejszego przyjmowania Ukraińców. Globaliści przebierają się w szatki suwerennistów, ale robią to niedbale, na chwilę, tylko narzucając na siebie niechciane kostiumy. Są gotowi wrócić do dawnej polityki zaraz po wyborach.
Teraz gotowi są obiecać wszystko. "Czasy się zmieniły" - to z kolei deklaracja innego kandydata, marszałka Szymona Hołowni z Polski 2050, gdy go zapytano o gotowość zaakceptowania w Polsce waluty euro. Niedawno szukał w żądaniu szybkiego wprowadzenia euro własnej tożsamości. Teraz jej się wypiera, bo nie chcą tego wyborcy. Potwierdzając przy tym wrażenie, że Polacy są dużo bardziej konserwatywni od swoich elit. Trzeba im więc fundować nieustającą komedię omyłek.
Hajże na Ukraińców!
To jeden z najprzykrzejszych wątków tej kampanii, pod koniec prawie zapomniany, ale wcześniej obecny.
Prym wiódł tu Grzegorz Braun ze swoimi jeremiadami o "ukrainizacji Polski", i z bardzo już konkretną akcją ściągania ukraińskiej flagi z jednego z urzędów miejskich. To znakomita okazja do podsycania antyukraińskich nastrojów. Groźnych w kontekście pokoju społecznego - mamy u siebie dużą ukraińską diasporę, ale też odpychających nas od Ukrainy jako państwa zagrożonego przez rosyjską agresję.
Z zażenowaniem patrzyłem, jak podczas jednej z debat prezydenckich Braun przesłuchiwał niczym groźny nauczyciel uczniów Karola Nawrockiego i Sławomira Mentzena. Czuli się zmuszeni dostroić do nacjonalistycznego tonu. Zwłaszcza Nawrocki, który zaproponował ustawę nakazującą pilnowania pierwszeństwa Polaków przed cudzoziemcami w kolejkach do lekarzy. Rzecz była oparta na plotkach o rzekomych ukraińskich przywilejach.
Pomysł był niesprawiedliwy, jeśli dotyczył cudzoziemców pracujących legalnie i płacących składkę zdrowotną. Był też nierealny - to by oznaczało, że na przykład ukraińscy pacjenci nigdy by się do lekarza nie dostali.
Nawet Rafał Trzaskowski zaczął od żądania pozbawienia ukraińskich rodziców 800+, o ile nie pracują. Nic z tego nie zostało zmienione w konkretny projekt, ale ziarno uprzedzeń zasiano.
Skądinąd to paradoks. Polacy nie przepadali za papieżem Franciszkiem między innymi dlatego, że nie współczuł Ukraińcom mordowanym przez Rosjan. Teraz znaczną część polskiej prawicy wyleczył z tego współczucia adorowany przez nich cielęco prezydent USA Donald Trump.
Kampanie profrekwencyjne
Napiszę o tym krótko, bo sprawa jest dopiero wyjaśniana. Ale już w kampanii parlamentarnej 2023 roku na masową skalę wprowadzono do internetu agitację, teoretycznie za samym pójściem do wyborów, faktycznie przeciw prawicowym poglądom i prawicowej polityce. Kosztów tej kampanii w kampanii nie wliczano do wydatków któregokolwiek z komitetów. PiS został surowo ukarano za rozmaite tricki finansowe w tamtej kampanii - odebraniem dotacji budżetowej. Druga strona pozostała bezkarna.
Obecne reklamy ludzi powiązanych z fundacją Akcja Demokracja, jak i obozem władzy, też są finansowane poza wydatkami komitetów wyborczych. A przecież wychwalały Trzaskowskiego, atakowały Nawrockiego i Mentzena. Co gorsza rządowa agencja Naukowa i Akademicka Sieć Komputerowa (NASK) ogłosiła, że kampania jest prowadzona z zewnątrz, konkretnie z Rosji. Wydaje się to nieprawdą, choćby w świetle informacji uzyskanej od Mety (dawniej Facebook).
Sprawa jest rozwojowa. Ale już teraz mamy poczucie, że nikt jej nie wyjaśni, bo to nie będzie w interesie obecnie rządzącego obozu. Można tylko się modlić, aby ta historia nie posłużyła rządzącym do podważenia wyników wyborów - o ile będą nie po ich myśli.
Piotr Zaremba