W pogoni za kibolem - ustawki a polska polityka
Karol Nawrocki to bandzior, bo uczestniczył w kibolskiej ustawce - dowodzą zwolennicy obecnej koalicji. Nie jest nim jednak Donald Tusk, choć kiedyś ganiał za kibicami wrogich mu drużyn. A na marginesie pojawiła się dyskusja o "toksycznej męskości".

Zgodnie z moimi przewidywaniami ostatni tydzień kampanii to wojna czysto personalna, realizująca zapowiedź Donalda Tuska z wieczora po pierwszej turze: "Ani kroku wstecz".
Jeśli ktoś jeszcze mówi o programie, to ginie to w zgiełku bitewnym. Ten etap odznacza się dominacją samego premiera, wcześniej odsuwającego się od kampanii, teraz próbującego rozdawać karty. Co jest ryzykiem, zważywszy na malejącą popularność rządu.
Huczące plotki
Piszę "próbującego", bo nie wszystko tu się udało. Robert Mazurek przekonywał w Kanale Zero, że Tusk uległ emocjom, być może podyktowanych strachem wyzierającym z sondaży. Z kolei Jan Rokita zobaczył w tych emocjach wielkie udawanie, element chytrego planu.
Jeśli plan był, to jednak niezbyt fortunnie wcielany w życie. Tusk osobiście oskarżający Karola Nawrockiego o pracę sutenera w sopockim hotelu Grand i związki z przestępcami, popełnił błąd, powołując się na Jacka Murańskiego, groteskowego, oskarżanego o różne przestępstwa freak fightera.
Zmusił autorów publikacji w Onecie do odcięcia się od tego "źródła", co rzuciło cień na cały temat. Co więcej, można spytać, czy jeśli premier chciał trafić do choć części elektoratu prawicy (tak uważa Rokita), nie powinien znaleźć lepszego przekonującego niż on sam. Jest tam przecież znienawidzony i uważany za notorycznego kłamcę.
Co do wagi samego oskarżenia, można ją ocenić dopiero po poznaniu relacji owych mitycznych świadków. A i to nie całkiem wystarczy. W obecnym stanie zimnej wojny, co by komu szkodziło znaleźć dawnych kolegów Nawrockiego z ochrony Grand Hotelu i przekonać ich do takich relacji. Niekoniecznie musieliby to robić dziennikarze.
Podobno całe Trójmiasto ma huczeć od plotek. Ale jak na to huczenie dwóch świadków po wielu miesiącach kampanii to jakby mało. O huczeniu zapewnia nas zresztą głównie premier. Wypada zakończyć konkluzją: ano zobaczymy. Bo ciężar samego oskarżenia jest przyznajmy spory.
Możliwe, że politycy PiS widzą teraz, że zlekceważyli ryzyko postawienia na kogoś nie całkiem sprawdzonego. Podsuwany im pomysł dochodzenia prawdy przed sądem w trybie wyborczym jest oczywiście zdradliwy. Sądy nie uznają tekstów w mediach za "materiał wyborczy" i na ogół oddalają takie pozwy. Wrażenie sądowej przegranej na kilka dni przed wyborami to punkt dla drugiej strony.
Ale jeszcze przed wybuchem tego tematu, skądinąd krążącego od dawna w formie sugestii w mediach, pojawiło się pytanie o udział obecnego prezesa IPN w kibicowskich ustawkach. Ten akurat materiał wypuścili dziennikarze Wirtualnej Polski. Ci sami, którzy od tygodni kołaczą w sprawie niekoniecznie zgodnej z prawem "profrekwencyjnej" kampanii ludzi Trzaskowskiego w internecie.
Nie mam powodu nie wierzyć. Aczkolwiek prokuratura ogłasza, że nazwisko Nawrockiego nie pojawiło się w materiałach ze śledztwa w sprawie tej bójki. Zdjęcie krążące w internecie, mające pokazywać udział kandydata, człowieka wtedy 27-letniego i pracującego już w gdańskim oddziale IPN, nie przedstawia wcale tamtego zdarzenia, a coś całkiem innego.
Tusk też był kibolem
No dobrze, ale załóżmy, że tak było. Sam Nawrocki wykręcił się od odpowiedzi, pytany o to przez Sławomira Mentzena. Mówił coś o sportowej rywalizacji. Za to wygrzebano bardzo szybko wypowiedzi… Donalda Tuska. Jako kibic Lechii Gdańsk miał uczestniczyć w akcjach przeciw kibicom innych drużyn. Nie były to sensu stricto ustawki - 68-letniego premiera dzieli od 42-letniego prezesa NIK co najmniej pokolenie. Ale Tusk przyznawał się w rozmowie z Michałem Listkiewiczem, sędzią piłkarskim i działaczem sportowym, do kibolskiej przemocy.
I właściwie tamta opowieść mogłaby wystarczyć jako przesądzający głos w dyskusji. Tusk powiedział, że kto nie robił w młodości czegoś, czego się potem wstydzi, nie jest w pełni człowiekiem.
Można by teraz rozpętać wielką egzystencjalną dyskusję na temat życiowego doświadczenia czerpanego z czasów młodości. Ale obecny Tusk takiej dyskusji nie szuka. Oskarża, kreując się na Katona, na wyrokującego na sądzie ostatecznym.
Rzecz nabrała dodatkowych rumieńców. W obronie Nawrockiego Jarosław Kaczyński opowiadał, że za jego czasów na Żoliborzu chłopcy chętnie uczestniczyli w bójkach. On także. W latach 2005-2006 pisałem wraz z Michałem Karnowskim wywiad rzekę z obydwoma braćmi Kaczyńskimi. Już wtedy obecny prezes PiS przyznawał się do udziału w licznych rówieśniczych bitwach, choćby na kamienie. Nie tyle się tym chwalił, ile traktował takie zjawiska jako element rzeczywistości. Skądinąd było to niedługo po wojnie, w Warszawie po części wciąż zrujnowanej (Kaczyńscy to rocznik 1949).
Jeszcze bardziej kontrowersyjne okazały się wypowiedzi prezydenta Andrzeja Dudy (rocznik 1972).
- Ja tego nie pochwalam, ale z drugiej strony nie potępiam tego w sposób absolutny. Jeśli chcą bić się w lesie, idą tam specjalnie, zawierają dżentelmeńską umowę, że będą to robić na określonych zasadach, i się biją, to się po prostu odbywa. I to lubią - mówił prezydent w rozmowie z dziennikarzami kanału Zero. Duda porównał ustawki do hazardu, mówiąc, że "ludzie grają w gry hazardowe, przegrywają fortuny, całe majątki".
- Czy mamy im tego zakazać? Być może tak - oznajmił.
Oczywiście rzecz spotkała się z atakami polityków obecnej koalicji na czele z samym Tuskiem. Zarzucono Andrzejowi Dudzie pochwałę przestępstwa, pytano, czy powtórzyłby to w twarz rodzicom ofiar kibicowskich ustawek. Trudno się oprzeć wrażeniu, że ci sami ludzie pytani o chmurną i durną młodość obecnego premiera, rozczulaliby się nad jej "romantyzmem".
Wojna z toksyczną męskością
Temat pojawił się także w rozmowie Andrzeja Dudy z Bogdanem Rymanowskim dla Radia Zet. Prezydent podkreślił w niej, że "wszyscy wiedzą, że chłopcy, a zwłaszcza chłopcy tacy mocni, męscy, jak są młodzi, to lubią się poszarpać".
- Zachowują się trochę jak takie małe niedźwiadki czy małe tygrysy. Po prostu walczą ze sobą, ale nie jest to nic nadzwyczajnego - uznał.
Andrzej Duda przyznał, że sam w bójkach nie uczestniczył, ale bywał - jako kibic futbolu - ich świadkiem. Powtarzał, że nie tyle broni bicia się, co próbuje sprowadzić je do właściwych wymiarów. I tu spotkał się z czymś więcej niż polityczną kontrą oburzonych z partyjnego obowiązku polityków obecnej koalicji.
Listem otwartym zareagował Andrzej Gryżewski, psychoterapeuta, podobno specjalista od "męskości". Warto cytować, bo odbija się w tym sporze coś więcej niż polityczna doraźność. Choć ona ma także znaczenie.
"Z ogromnym niepokojem przyjmuję Pana słowa. (...) Nie, Panie Prezydencie - przemoc i ustawki to nie niewinna zabawa. Przemoc to zjawisko, które niszczy więzi, krzywdzi ludzi i pogłębia kryzys współczesnej męskości. I nie powinno być ani normalizowane, ani romantyzowane przez osoby pełniące najwyższe funkcje w państwie. (...) Pańska narracja ma wpływ na postawy milionów chłopców i mężczyzn w Polsce. (...) Męskość może być dojrzała, świadoma, empatyczna. I Polska potrzebuje właśnie takich mężczyzn".
Hm, mam kłopot z tą wypowiedzią. W zasadzie wypada się zgodzić: sankcjonowanie bicia rówieśników w jakimkolwiek modelu wychowania nie wchodzi i nie powinien wchodzić w grę. Tyle że prezydent tego nie proponował. Wzywał, aby nie tyle przyzwalać co czasem zrozumieć - po fakcie. I Tuska, i Nawrockiego na przykład.
Nie tak dawno Piotr Skwieciński napisał w "Plusie Minusie" ciekawy tekst. Reagując na regularne atakowanie Ukrainców przez polskich internautów za coraz bardziej masowe dezercje, spytał, jak sprawdziliby się młodzi Polacy, gdyby zaatakowano nas. I orzekł, że byłoby z tym więcej niż kiepsko. Między innymi z powodu coraz bardziej miękkiego modelu wychowania. Totalne wojowanie z przemocą, wykluczanie jej w każdych okolicznościach, to recepta na kształtowanie ludzi, którzy nie zechcą się w przyszłości bić za żadną sprawę. Wśród Ukraińców tak jeszcze nie jest. Wśród Polaków - i owszem.
Instynktownie czuję, że wojna wypowiedziana "toksycznej męskości" może mieć obok dobrych również i złe skutki. Choć sam mam świadomość, że ona niosła także złe rzeczy, że bywała okrutna.
Kiedy napisałem w komentarzu do listu doktora Gryżewskiego, że być może część tak zwanych kiboli mogłaby się przydać podczas obrony ojczyzny (co nie znaczy, że afirmuję ich obyczaje), wywołałem oburzenie, oczywiście tylko lokalne - nie jestem prezydentem. Przypomniano mi, że znaczna część ludzi biorących udział w ustawce z Nawrockim to dziś podobno przestępcy. Wierzę i bynajmniej takich rytuałów nie bronię. Tyle że sam prezes IPN, na dokładkę bokser (cóż za straszny sport!) pokazał swoim życiem, że to nie jest automatyczne.
Ktoś inny przypomniał mi, że materiałami na dzielnych żołnierzy są harcerze czy ratownicy, którzy nie tłuką się bezrozumnie, że to wręcz osobne ludzkie typy, bardziej obiecujące z perspektywy współczesnych armii. Chętnie w to wierzę, nie mam nic przeciw harcerzom, przeciwnie. Mam tylko wrażenie, że grozi nam popadnięcie ze skrajności w skrajność. Jeśli się umówimy, że wychowujemy chłopców tak jak dziewczynki, nie spodziewajmy się od nich w przyszłości obrony.
Oczywiście między kibolami i dezerterami jest wiele innych typów ludzkich. Widzę jednak paradoks. Dzisiaj nawet dziewczyny są potencjalnymi żołnierkami, bardziej w typie Basi niż Krzysi z "Pana Wołodyjowskiego". To lewica najbardziej boi się zniewolenia Polski przez Putina. A jednak to ona podsuwa nam model wychowania pacyfistycznego.
To wszystko razem wykracza poza rozmowę o obecnej kampanii. Na razie rządowa TVP zafundowała nam serial "Furioza" w tygodniu przed wyborami. Portret złych, okrutnych kiboli ma nas przestrzegać przed Nawrockim. Reżyser protestuje, że jego dzieło wykorzystuje się do bieżącej polityki.
A czego się pan spodziewał - rzekomi pacyfiści są najbardziej zdolni do wojen totalnych.
Piotr Zaremba